Główny plan to nie zgnuśnieć

O oszczędności środków wyrazu, świadomości życia i idealnym nabywcy... planach na przyszłość, kondycji rynku, inspiracjach. Rozmowa z Barbarą Kędzierską znaną szerzej jako Axis Mundi.

Piątkowe Popołudnie
Piątkowe Popołudnie

Krzysztof Bochnacki: W Twoich pracach dominuje pożółkły papier i czarna cienka kreska. Jeśli pojawia się, inny niż czarny, kolor, zwykle stanowi niewielką barwną plamę. Skąd upodobanie do tak oszczędnego gospodarowania środkami wyrazu?

Barbara Kędzierska: Chyba z sympatii dla papieru, po którym rysuję.
To papier czerpany, sam w sobie jest piękny. Szkoda byłoby zapełnić całość i zakryć jego fakturę. Poza tym lubię pustą przestrzeń zapełnioną jedynie drobnymi akcentami, które świadczą o tym, że w przestrzeni panuje jednak jakieś życie. To przenosi się na moje rysunki. Chcę żeby miały czym oddychać, stąd tyle wolnego miejsca i oszczędność w środkach wyrazu. Kilka kresek wystarczy żeby przekazać myśl. Mam nadzieję, że mi się to czasem udaje. Dlaczego nie ma kolorów? Zwykle mam wrażenie, że nie wniosą nic nowego do tego o czym chcę powiedzieć, a jedynie zaburzą komunikację między rysunkiem a odbiorcą. Kolory pojawiają się bardzo sporadycznie, kiedy rzeczywiście czuję, że jest to zgodne z treścią przekazu i nie jest tylko estetycznym elementem.

Przytrzymywarka głów
Przytrzymywarka głów

KB: Jednak lapidarna forma rysunku wymusza dopracowanie idei w taki sposób, by możliwe było jej przekazanie za pomocą tych kilku kresek czy plam. Skąd zatem biorą się idee?
Patrząc na niektóre prace, raczej nie z życia codziennego…

Pomysły biorą się z uczestnictwa w codzienności, rysunki nie zawsze wyrażają to, co rzeczywiście się wydarzyło.

BK: Zależy jak definiować "życie codzienne". Dla mnie to nie tylko wstawanie rano i wyjście z domu po bułki na śniadanie. Życie codzienne to nie jest powtarzanie w kółko tych samych czynności. W tzw. międzyczasie ma miejsce cały szereg wydarzeń, które nigdy nie są takie same. Lubię dobrze się im przypatrywać. Obserwowanie świata jest fantastyczną rozrywką. Potem przetwarzam go sobie w głowie, wyjmuję najbardziej interesujące mnie elementy. Poza tym, codzienność, to nie tylko to, co przydarza się bezpośrednio mnie. Moja codzienność to też opowieści innych ludzi, przeczytane książki, obejrzane filmy… Wszystko to ma na mnie wpływ, więc jest moją codziennością, staram się do tego podchodzić bardzo świadomie.

Rysunki są wypadkową tego całego zbioru doświadczeń. Jeśli rysuję np. Słońce z wymionami krowy, wcale nie oznacza to, że takie właśnie widziałam je na niebie, choć z pewnością byłoby to godne odnotowania. Oznacza to, że długo patrzyłam na Księżyc w pełni, sięgnęłam po leksykon symboli, aby przypomnieć sobie kilka związanych z nim wierzeń i przy okazji natrafiłam na ciekawy fragment o rozumieniu Słońca na niemieckim obszarze językowym.

Pomysły biorą się z uczestnictwa w codzienności, rysunki nie zawsze wyrażają to co rzeczywiście się wydarzyło, często są tym, o czym po prostu długo myślałam i na podstawie rzeczywistych zdarzeń wyobraziłam. Nie wprowadzam jednak silnego rozróżnienia między światem namacalnym, fizycznym, a światem dziejącym się tylko w mojej głowie. Zależności między nimi są tak nierozerwalne, że właściwie traktuję je jako jedną przestrzeń do życia.

Chroniona prawem
Chroniona prawem

KB: Nie wątpię, iż niezmiernie trudno jest spotkać w życiu codziennym słońce z wymionami krowy, choć, gdyby przymrużyć oczy, mogłoby się udać…
Jednak te wizje, nawet jeśli przetworzone, naprawdę są od codzienności odległe. Czy w związku z tym nie masz obaw, iż takie fantasmagorie będą zrozumiałe li tylko dla ludzi ze środowiska, co więcej, mogą nie spotkać się z aplauzem publiczności, zwłaszcza tej, która mogłaby prace kupić i wspomóc w ten sposób żywot artystki?

Jeśli natomiast chodzi o to, czy zastanawiam się nad tym kto mógłby je kupić… Nie zastanawiam się.

BK: Nie czuję się artystką, bo właściwie nie ustaliłam sobie jeszcze, co to znaczy. Dziękuję, że tak mówisz, bo to chyba pozytywne określenie, ale ja nigdy tak o sobie nie myślę.
Jeśli chodzi o uznanie publiczności, jest to oczywiście zawsze bardzo przyjemne, natomiast rysując nie zastanawiam się, czy publiczność w ogóle kiedykolwiek je zobaczy. Rysuję je w pierwszej kolejności dla siebie. W życiu jest tyle sytuacji, w których trzeba uważać na to, co pomyślą sobie inni, że nie narzucam sobie takiej ostrożności w rysowaniu. Bardzo długo rysowałam do szuflady, to co widziało światło dzienne to moje zdjęcia i komputerowe projekty graficzne. Uznałam jednak, że czas coś zmienić, przestać być toksyczną matką dla moich rysunków i wygonić je czasem do ludzi, w nadziei, że sobie poradzą i świat obejdzie się z nimi łagodnie.

Rzeczywiście, miałam początkowo wiele obaw, czy ktoś poza mną jest w stanie zobaczyć w nich coś więcej niż tylko kilka nieco prymitywnych kresek. Jeśli natomiast chodzi o to, czy zastanawiam się nad tym kto mógłby je kupić… Nie zastanawiam się. Zastanawiam się jedynie nad tymi osobami, które już jasno komunikują, że chciałyby je mieć. Ciekawią mnie ich motywy, dlaczego spośród różnych możliwości wybierają moje rysunki.
Już samo to, że ludzie je oglądają jest też świetne, że mówią mi co tam widzą, a czasem widzą zupełnie inne rzeczy niż te, o których myślałam. Każdy patrzy przez pryzmat własnego doświadczenia i znajduje trochę inny przekaz. To przedłuża rysunkom życie. Fakt, że czasem ktoś chce je kupić niewątpliwie mnie cieszy, trzeba z czegoś żyć, natomiast nie podejmuje prób ich sprzedaży na tyle często, aby nastawiać się na to, że mogą stać się istotnym źródłem mojego utrzymania. Dzięki temu pozostają w zgodzie ze mną i nie oczekują żadnego aplauzu. Są po prostu szczere, mam nadzieję, że dzięki temu budzą u niektórych sympatię.

KB: Z Twojej wypowiedzi jasno wynika, że cenisz sobie komfort niesprzedawania prac, czy nienazywania siebie artystką. Daje Ci to swobodę twórczą i zupełną odporność na wpływy potencjalnych klientów. Zdawać by się mogło nawet, że nie ma w Tobie ani krztyny artystycznej próżności, każącej szukać poklasku i słono płacących odbiorców. Choć pewnie jest jeszcze ukryta i nie ujawnia się zbyt często.
Przyjmijmy ten punkt widzenia jako wiążący, jak zatem opisałabyś idealnego posiadacza Twojej pracy? Kim jest, co robi gdy nie podziwia Twoich kresek, co lubi?

Wychodzi na to, że idealny odbiorca mojej pracy, to ktoś, z kim chciałoby mi się rozmawiać.

BK: Sugerujesz, że jestem skazana wcześniej czy później na artystyczną próżność? Mam nadzieję, że woda sodowa nigdy z żadnego powodu nie uderzy mi do głowy. Nic dobrego by z tego nie wyszło. Oczywiście lubię być chwalona i myślę sobie czasem o tych kosmicznych pieniądzach, które mogłabym zarobić na rysunkach, żeby nie musieć robić nic innego, jednak nie traktuję tych rozmyślań zbyt poważnie. Może się kiedyś uda, ale pewnie będę już za stara, żeby radykalnie zmienić nastawienie i obrosnąć z tego powodu w piórka. Nie zamierzam bronić się przed ewentualnymi pieniędzmi, pieniądze się przydają, ale nie widzę też powodu aby zrezygnować dla nich z niektórych istotnych dla mnie wartości.

Wracając do pytania… Idealny posiadacz mojej pracy… To przede wszystkim osoba, która postanowiła mieć ją nie tylko dlatego, że kolor ramki i passe-partout pasuje do komody w rogu pokoju. Idealny posiadacz mojej pracy ma w sobie duże pokłady otwartości i samokrytyki. Dostrzega drobiazgi, paradoksy i ma świadomość, że żyje w absurdzie. Nie wiem kim jest, nie wiem jak spędza wolny czas i gdzie pracuje, wiem natomiast, że lubi się czasem pozastanawiać nad zabawnością własnego istnienia i ciągle szuka dla siebie czegoś nowego. Wychodzi na to, że idealny odbiorca mojej pracy, to ktoś, z kim chciałoby mi się rozmawiać.

Czułki
Czułki

KB: Odnoszę wrażenie, że wysokie mniemanie o sobie, w wielu przypadkach przychodzi zdecydowanie przed czasem, często też zupełnie bezpodstawnie. To gubi artystów, nastawionych na szybki sukces, bo gdy ten nie przychodzi, stają się zgorzkniali i krytykanccy. Mam nadzieję, że Tobie się to nie przydarzy…
Wróćmy jednak do Ciebie. Mówisz, że zdarza Ci się prowadzić rozważania na temat świetlanej przyszłości w której utrzymujesz się ze sprzedaży swoich prac. Co zatem stoi na przeszkodzie, by te okazjonalne i niekoniecznie poważne dywagacje urzeczywistniać? Czy tylko matczyna miłość do kresek, pogłębiona przez świadomy wybór tematyki, niekoniecznie znajdujący wzięcie na rynku, czy jest coś jeszcze? A może, po prostu, brak na rynku ludzi myślących podobnie, jak sama powiedziałaś, tych, z którymi chciałoby ci się rozmawiać?

BK: Na przeszkodzie stoi przede wszystkim fakt, że to nie zależy tylko ode mnie. Poza tym, nie wiem tak naprawdę jaki jest ten rynek, czego oczekuje, co sprzedaje się dobrze, a co wcale. Nie sądzę też, aby to co w tym momencie robię było na tyle wybitne, aby pchać się na salony. Zresztą, to co jest z tak zwanej "wyższej półki" bardzo często mi się nie podoba.

Poważne rozważania nad świetlaną rysowniczą przyszłością odkładam więc na ewentualne później i póki co po prostu dobrze mi tak jak jest. Nagły upadek z dużej wysokości, tak jak sam mówisz, mógłby bardzo boleć, dlatego nie przyśpieszam sztucznie żadnych działań, które mogłyby mnie tam ewentualnie doprowadzić. Wszystko toczy się swoim tempem. Czasem sama nadaję temu rytm, czasem coś przychodzi do mnie dzięki zbiegowi okoliczności, ale nie mam poczucia, że muszę za czymś pędzić i robić w tej dziedzinie coś na siłę.

Jeśli chodzi o ludzi, z którymi chciałoby mi się rozmawiać, na szczęście znam ich wystarczająco dużo aby podejrzewać, że jest ich gdzieś jeszcze więcej. Nie wiem jednak, czy chcą kupować rysunki. Może wolą inwestować w książki albo muzykę? Myślę, że to wszystko jeszcze „wyjdzie w praniu”.

Porywacz lalek
Porywacz lalek

Epika. Liryka. Dramat.
Epika. Liryka. Dramat.

KB: Jeśli nie sztuka, z tego co mówisz, nie czynisz specjalnych starań pozwalając sprawom toczyć się naturalnym rytmem, to co zatem byłoby, czy też jest, profesją drugiego wyboru?
W czym AxisMundi spełniłaby się, gdyby nie udało się w kreskach?

BK: Ja już teraz spełniam się w kreskach, natomiast profesji drugiego wyboru, a może właśnie pierwszego, jest kilka… To przede wszystkim grafika komputerowa i fotografia. W tych dziedzinach czuję się dobrze, zdążyłam się już sprawdzić zawodowo i chcę dalej podążać tym tropem. W czym jeszcze mogłabym się spełnić? Zajmowałam się kiedyś z koleżanką odświeżaniem i przerabianiem starych, drewnianych mebli. Bardzo dobrze wspominam ten czas. Dużo ciężkiej, fizycznej pracy, długie godziny spędzone z papierem ściernym, szlifierką, farbami i lakierami. Być może to bardziej zajęcie dla silnych mężczyzn, jednak nam obcowanie z drewnianymi, czasami rzeźbionymi meblami, wydawało się wystarczająco szlachetne, aby się nie poddawać. Same wybierałyśmy czym chcemy się zajmować, kupowałyśmy używane meble, mogłyśmy realizować swoje własne koncepcje. Kiedy jeszcze udało się nam znaleźć klienta na to, co stworzyłyśmy, radość była ogromna. Chciałabym kiedyś do tego wrócić, nie wiem czy zawodowo ale z pewnością hobbistycznie.
Podsumowując, spełniam się w takich działaniach, w których myślenie przeradza się w namacalny, wizualny efekt.

Władca jeziora
Władca jeziora

KB: W ten sposób łagodnie przeszliśmy do tematu pracy komercyjnej.
Czy możesz zatem pochwalić się, nad czym ostatnio pracowałaś? Możesz skorzystać z okazji i nieco się zareklamować dokonaniami komercyjnymi.

Główny plan, z którego wynikają wszystkie plany i spontaniczne działania, to nie zgnuśnieć.

BK: Ostatnio zajmowałam się głównie pracą magisterską, niewiele ma to jednak z komercją wspólnego. Szczególnie ważnymi komercyjnymi projektami były dla mnie w tym roku zlecenia ze Studia Filmowego Se-ma-for w Łodzi. Najpierw wykonywałam zdjęcia w Muzeum Bajki Se-ma-for, które znalazły się następnie na wystawie odbywającej się w ramach Se-ma-for Film Festival On Tour 2011. Robiłam też promocyjne zdjęcia scenografii i lalek animacyjnych do powstającego serialu animowanego „Zajączek Parauszek”. Plastycy wykonali ogrom pracy, cieszę się, że mogłam robić zdjęcia tego co stworzyli, bo jest naprawdę imponujące.

Rasizm ma kolor mleka
Rasizm ma kolor mleka

KB: To niedaleka przeszłość… A teraźniejszość? Przyszłość? Jakieś szczególne plany? Nie pytam o pracę magisterską tylko plany czysto zawodowe. Wcześniej wspomniałaś, że nie wiesz jaki jest rynek. Czy zatem uprzedzasz świadomie jego, mitycznego wolnego rynku, zachowania w swoich planach komercyjnych czy też zamierzasz iść na żywioł zupełnie bez planu?

BK: Jedno i drugie. Dobrze jest mieć plan i opierać się na swojej wiedzy i doświadczeniu, dobrze też pójść na żywioł i sprawdzić, czy coś, czego do tej pory nie próbowaliśmy, ma szansę okazać się ważnym elementem naszego życia.
Planuję to, co wiąże się z grafiką komputerową i fotografią, prawa tego rynku są mi bliskie. Przygotowuję teraz projekt z gatunku przemyślanych. Nie chcę jednak mówić o tym, co jeszcze się krystalizuje, żeby nie przechwalić dnia przed zachodem słońca.

Główny plan, z którego wynikają wszystkie plany i spontaniczne działania, to nie zgnuśnieć.

Pożegnanie na Centralnym
Pożegnanie na Centralnym

KB: Nie zgnuśnieć to także mieć kontakt z innymi twórcami. Patrzeć na to co robią, czerpać z ich doświadczeń, może naśladować ciekawe rozwiązania? Gdybyś miała kogoś ze współczesnych pokazać palcem jako współsprawcę Twojego twórczego ja. Kogoś, kto pchnął Cię w ramiona sztuki… kto by to był?

Trudno zaliczyć tych biednych nieboszczyków do współczesnych, z pewnością są ponadczasowi.

BK: Wydaje mi się, że nikt nie pchnął mnie w ramiona sztuki. Te ramiona zawsze były, a ja nigdy nie miałam potrzeby się z nich wyrywać. Mogę jedynie wymienić niektóre postacie, które miały wpływ na to, że w tych ramionach w jakiś sposób pozostałam. Jeśli chodzi o twórców będących współsprawcami mojego, jak mówisz, „twórczego ja”, tych, którzy ukształtowali we mnie estetykę, która mi odpowiada, są to z pewnością Hans Memling, Hieronim Bosch, czy Lucas Cranach Starszy. Trudno zaliczyć tych biednych nieboszczyków do współczesnych, ale z pewnością są ponadczasowi. Jako dziecko nie lubiłam czytać, wolałam przeglądać albumy o sztuce, których w domu zawsze było pod dostatkiem. Chociaż zupełnie nie rozumiałam tych obrazów, robiły na mnie wielkie wrażenie. A tak z innej bajki… Myślę, że spory wpływ miał na mnie również Krecik i Żukosoczek.
Jeśli chodzi o moje aktualne fascynacje, są to w ostatnim czasie właśnie filmy animowane oraz ilustracje książkowe. To np. animacja Bartka Kulasa do utworu „Millhaven”, którą zobaczyłam pierwszy raz przed kilkoma miesiącami i wciąż do niej wracam, czy odkryta kilka dni temu animacja do piosenki „Bruise Easy”, którą wykonuje Emma-Lee. Co do ilustratorów, ogromną przyjemność sprawia mi ostatnio oglądanie rysunków autorstwa Natalie Kilany i Emily Carew Woodard.

Potrząśnij pupą
Potrząśnij pupą

KB: Szeroki przekrój fascynacji i inspiracji dowodzi, żeś twórcą o otwartym umyśle. W moim odczuciu to niezwykle ważna cecha, pozwalająca nie tylko wszechstronnie się rozwijać, ale też czerpać z wielu źródeł, bez obrażania się na ten czy inny styl lub okres w sztuce…

Wróćmy jednak do współczesnośći, dla utrudnienia dodam, że polskiej. Gdybyś miała wskazać twórcę, z którym mielibyśmy przeprowadzić następną rozmowę, kto by to był i dlaczego?

BK: Jako pierwsza przyszła mi na myśl Joanna Gniady. Najpierw spodobały mi się jej ilustracje w teledysku do piosenki „Autobus” Mademoiselle Karen. Urzekła mnie w nim kura kierująca autobusem i cała gromada innych elementów tworzących oniryczną atmosferę. Pozostałe jej projekty odszukane pod wpływem tego teledysku również przypadły mi do gustu. Mają w sobie dużo elegancji, są w przyjemny dla mnie sposób teatralne i bajkowe. Podoba mi się też to, jak łączy kolory. Patrząc na jej prace mam poczucie, że tworzą skrupulatnie przemyślaną harmonię. Wydaje mi się, że w jej głowie dzieją się dziwne, dobre rzeczy… Podejrzewam zatem, że byłaby świetną rozmówczynią.

Błahonalia
Błahonalia

Barbara Kędzierska

Barbara Kędzierska

Prawie antropolog kultury z prawie ogarniętym światopoglądem.
Projektuje strony internetowe, fotografuje, rysuje i stara się robić w życiu tylko to, co uważa za słuszne.

Jej prace można oglądać na stronie www.axismundi.digart.pl

Partnerzy serwisu

  • Galeria 81 stopni