Sztuka polska

Szwedzi zobowiązali się zwrócić zrabowane dobra, ale nie zrobili tego. Jest problem z egzekwowaniem tego traktatu, współczesne prawo trudno zastosować do sytuacji sprzed ponad 300 lat. Gdyby każdy kraj zaczął rościć żądania zwrotu dzieł ukradzionych podczas wojen mających miejsce w tamtym okresie, Luwr musiałby oddać swoją ogromną kolekcję.

To, co nam w Polsce zostało z dzieł sztuki, po wszystkich wojnach oraz związanych z nimi zniszczeniach i grabieżach, jest narodowym dziedzictwem, pilnie chronionym ustawą o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Mówi ona, że zabytki starsze niż 55 lat mogą być wywożone na stałe za granicę jedynie za zgodą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a wywóz dzieła nie może powodować uszczerbku w dziedzictwie narodowym. Co to oznacza? Że nasze Rembrandty na Zamku Królewskim są bezpieczne. Nikt ich nie ma prawa kupić i wywieźć.

Podobnie o swoje skarby dbają inne kraje. Znajomy malarz podróżując ze swymi obrazami przez holenderską granicę, zażartował z celnikami, którzy pytali go co przewozi w płaskich paczkach wyglądających jak obrazy. „Czy to Rembrandt?” spytali celnicy. „Nie, ale bardzo dobre kopie”. Holendrzy są straszliwie uczuleni na takie zamachy na malarstwo. Nic dziwnego, w tej dziedzinie nie mają sobie równych. Nawet na uczelniach artystycznych w NY powtarza się zdanie you ain't much if you ain't Dutch.

Arcydzieła sztuki światowej w posiadaniu Polaków nie opuszczą granic nawet na czas określony bez specjalnych pozwoleń, próby przewozu takich dzieł, traktowane są jak przemyt. Czyli Dama z gronostajem, tzw. łasiczką też musi okazać papiery na granicy, mimo iż malował ją Leonardo, należy do światowego dziedzictwa epoki renesansu i jest zabytkiem najwyższej klasy.

fot. succo, CC0
fot. succo, CC0

Każde wiekowe dzieło sztuki, antyk kupiony w sklepie ze starzyzną sprawia problem kolekcjonerom zagranicznym. Za to absolutnie nie ma problemu ze sztuką nowoczesną, młodą i autorów żyjących. Obrót nimi jest legalny, żadne z tych dzieł nie potrzebuje pozwoleń na wywóz, co bardzo cieszy artystów, dając nadzieję na znalezienie dobrego nabywcy. Dobrego czyli płacącego w dolarach lub euro.

Polscy nabywcy, zarówno instytucje, jak i osoby prywatne, cieszą się co jakiś czas z zakupu skarbów sztuki na rynkach zagranicznych. W ten sposób, w jednym z paryskich antykwariatów, została zakupiona niedawno akwarela Pythia autorstwa Cypriana Kamila Norwida. Wystawa prezentująca dzieło oraz inne pamiątki po wieszczu należące do Fundacji Museion Norwid, aktualnie trwa w Pałacu Chrzęsnem.

Czy jednak nasze rozkradzione dziedzictwo daje się odzyskać w inny sposób? Czy naprawdę, by obrazy autorstwa Wyczółkowskiego czy Bilińskiej-Bohdanowicz wróciły do Polski, trzeba je kupować na drogich aukcjach od prywatnych kolekcjonerów? Nie. Czasami obrazy aresztuje się lub zostają zwrócone. Dotyczy to głównie przedmiotów znajdujących się na terenie Niemiec. Trzecia Rzesza zrabowała z Polski tysiące obrazów, rzeźb, kolekcjonerskich przedmiotów, mebli, miliony książek z bibliotek, o wartości miliardów dolarów. I nadal jest możliwość odzyskania wielu z nich, należących do wysokiej klasy arcydzieł sztuki światowej, wszystkie wnioski o zwrot są rozpatrywane pozytywnie.

Jednak im dalej wstecz, tym historia staje się coraz bardziej zagmatwana. Podczas potopu szwedzkiego na masową skalę odbywały się grabieże, głównie na terenie Warszawy. Na mocy paktu pokojowego, zawartego w Oliwie w 1660 roku, Szwedzi zobowiązali się zwrócić zrabowane dobra, ale nie zrobili tego. Jest problem z egzekwowaniem tego traktatu, współczesne prawo trudno zastosować do sytuacji sprzed ponad 300 lat. Gdyby każdy kraj zaczął rościć żądania zwrotu dzieł ukradzionych podczas wojen mających miejsce w tamtym okresie, Luwr musiałby oddać swoją ogromną kolekcję.

Handlując dziełami sztuki wchodzimy na tereny politycznych sporów, zadawnionych waśni, niespełnionych roszczeń i niejednokrotnych fałszerstw. Uczciwość ekspresji i estetyka obowiązują tu tylko do 55 lat wstecz.

Partnerzy serwisu

  • Galeria 81 stopni