Wenus z biustonoszem

Starożytni rzymianie mawiali, że życie jest krótkie, a sztuka wieczna. Jednocześnie podkreślali, że wojna nie jest przyjazna muzom. Czy w dobie popkultury i sporów politycznych, konflikt nie stał się nieodłącznym elementem krytyki artystycznej?

Ostatnie lata udowodniły nam, że świat sztuki nie jest szybującym po niebie feniksem, a raczej przyjmuje formę zamkniętego w klatce słowika. Polska XXI wieku stanowi ewenement pod względem struktury społecznej, szeroko pojmowanej kultury, sztuki i obyczajów. Gdy część społeczeństwa zdołała się już pogodzić z tym, że stanowimy przykład społeczeństwa post-agrarnego, to na pokryte słomą i samochodami polskie podwórka wjechały przedziwne, nowe ideologie. Odpowiedzialnością za wymierzanie niewybaczalnych ciosów w suwerenność narodu obarcza się m.in. zdegenerowanych artystów i projektantów odzieży, którzy pod płaszczykiem haseł wolności chcą zdestabilizować światowe centrum prometeizmu i mesjanizmu.

Szczególnie od lat 90. XX wieku pastelowy świat styropianowych dworków, gipsowych amorków i obrazów olejnych z konikami jest atakowany przez krew, goliznę i seks. Za pomocą wystaw w galeriach i muzeach oraz spektakli teatralnych kontrowersje rodem z Wiednia początków XX wieku zawitały na lokalną scenę artystyczną. O ile niektóre prezentowane dzieła są tylko obrzydliwe lub przypominają prace przedszkolaków, o tyle np. akty są zbyt wulgarne dla polskiego widza. Kto to przecież widział żeby gołą piersią, pupą albo genitaliami świecić? Wszyscy wiedzą, że warszawska Syrenka powinna się wodorostem zasłonić, a Pan z fontanny we Wrocławiu mógłby pomyśleć choćby o figowym listku. O gdańskim Neptunie, który stale ma problemy z doborem odzieży, lepiej nawet nie wspominać.

fot. Jerzy S. Tarłowski
fot. Jerzy S. Tarłowski

Upodobanie zdegenerowanych artystów do golizny to jednak nie wszystko. Polskiego widza, stałego bywalca galerii, muzeów i bibliotek, najbardziej frustruje przecież bluźnierczy wymiar sztuki. Za najbardziej zasłużonych twórców „sztuki bluźnierczej” uchodzą: Dorota Nieznalska, Jacek Markiewicz, Rodrigo Garcia oraz Oliver Friljic. Ten ostatni w ramach wolności wyrazu artystycznego nawet doczekał się propozycji wydalenia z kraju. Dzięki jego akcji pod warszawski Teatr Powszechny ruszyły tłumy. Prawdopodobnie w historii swego istnienia placówka jeszcze nigdy nie przeżywała takiego oblężenia. Jak to zwykle bywa ze skandalem – wewnątrz tłum, na zewnątrz kolejny. Przez kilka dni pod budynkiem panowała atmosfera rodem z hollywoodzkiego czerwonego dywanu. W wersji polskiej oczywiście, obok paparazzich, znalazło się miejsce na modły, rządzę krwi oraz coś na kształt inkwizycji. W przeciągu pięciu minut największymi znawcami sztuki zostali przedstawiciele ugrupowań politycznych, religijnych i emeryci. Wspólnie przybyli, by własnymi ciałami chronić dobre obyczaje przed możliwym uszczerbkiem. Niczym delficka wyrocznia nowi krytycy sztuki rokowali co jest dobre, a co złe. Jedno trzeba przyznać – dzięki takim akcjom pracownicy instytucji kultury choć przez kilka dni mają szanse na to, by podziwiać tłumy spragnione dobrej sztuki.

W 1998 roku Wojciech Jerzy Has powiedział, że dosłowność zabija sztukę. Oczywiście, gdyby jego słowa nie były prawdą, to widoczne w naszym krajobrazie różowe jednorożce, brokatowe tipsy, gipsowe odlewy amorów, krasnali itp. itd. należałoby uznawać za sztukę. Jednak czy akt jako dzieło artystyczne ukazujące urodę ludzkiego ciała należy traktować jako nadmierną dosłowność lub wręcz tabu? Zadaniem artystów jest między innymi prowokowanie. Czy w erze dominującej roli finansów, religii oraz wojen ich zadaniem nie powinno być zachęcenie ludzi do poznawania samych siebie? A wreszcie, czy naprawdę potrzebujemy drugiego renesansu po to, by człowiek był człowiekiem, a Wenus była z Milo?

Partnerzy serwisu

  • Galeria 81 stopni