Wyrażać siebie...

Gdzie kończy się twórczość, a gdzie zaczyna biografia? Jak bardzo zaciera się współcześnie granica między tymi dwiema kategoriami? Czy każde wyrażanie siebie jest już twórczością?

Współczesny świat zachodni przepełniony jest paradoksem masowego indywidualizmu. Rozpowszechniła się moda, by być oryginalnym i za wszelką cenę wyróżniać na tle reszty. Popularne media nawołują: „wyraź siebie, wyraź swoje wnętrze” – ulubione, odnoszę wrażenie, hasło tej dekady. W konsekwencji gubimy się, w dobrym tonie jest wyróżniać się na tle… innych próbujących wyróżnić. Zanika nieco odwołanie się do klasycznych kanonów, podstawowej wiedzy.

Tym sposobem następuje zalew Internetu tworami pod hasłem „wyrażam siebie” – od blogów i wpisów na forach poczynając, przez profile na portalach społecznościowych idąc, a kończąc na portfoliach najróżniejszej maści. W wielu wypadkach autorzy nie zwracają zupełnie uwagi na to, czy rzeczywiście mają coś do powiedzenia. Można odnieść wrażenie, że często nie liczy się nawet czy jest się pod czym podpisać – istotny jest sam fakt bycia gdzieś podpisanym, sam fakt zaznaczenia, że to o wnętrze, tej konkretnej osoby chodzi. Gdzie podziała się umiejętność słuchania? Gdzie umiejętność ważenia własnego i cudzego czasu? Dobierania rozmówców?

Dyskutować trzeba, nie bez powodu Internet stał się wielką płaszczyzną wymiany myśli, ale trzeba też rozważnie dobierać partnerów do dyskusji, aby nie tracić czasu, nie rozdrabniać się w bezcelowych i jałowych dyskusjach z internetowymi frustratami, których nie brak na każdym kroku. Internet pełen jazgotu. Użytkownicy wyrzucają z siebie brudy, by „wyrazić siebie”. Piszą, dzielą się swoim życiem, często nie bacząc na to, że szargają swoją prywatność bez możliwości odwrotu, skazując własne słowa, własne intymne wynurzenia, na wieczną tułaczkę po serwerach. Ktoś wmówił nam, że słowa, i nie tylko słowa, nabierają wartości tylko upublicznione, wydane pod osąd szerszego grona. Łatwo ulec temu złudzeniu. Internet, wielki śmietnik emocjonalnych brudów i wspaniała platforma wymiany informacji w jednym.

Zakrzątnięci w swojej twórczości, nie dbający wcale o to, by przesadnie odstawać od reszty, a jednak mimowolnie wyróżniający się na tle z założenia kolorowej, a w efekcie jeszcze bardziej szarej masy.

Fascynujący i odpychający zarazem, jak przedłużenie ludzkiej natury, eksponujące jej najskrzętniej skrywane przypadłości i najtrudniej obserwowalne w rzeczywistości cechy. Skąd wzięła się tak wielka potrzeba, by na każdym kroku podkreślać swoją wyjątkowość? Czy to rozwój techniki, rozwój wiedzy – który uświadomił ludziom, jak bardzo nikłą cząstką niemożliwego do zmierzenia ogromu są – sprowokował do tym bardziej desperackiego poszukiwania znaczenia dla siebie, własnej egzystencji, do uszczknięcia dla siebie choćby ułamka światowej uwagi w tym kotle ogromnej ilości wiedzy i jeszcze większej ilości niewiadomych?
Jak w tym wszystkim może odnaleźć się sztuka? Jak się odnajduje? Co pretenduje do jej miana, a wcale nią nie jest?

Ecce homo, rekonstrukcja Cecilii Gimenez
Ecce homo, rekonstrukcja Cecilii Gimenez

W takim świecie uwagę zwracają naturalne indywidualności z wrodzoną charyzmą; zakrzątnięci w swojej twórczości, nie dbający wcale o to, by przesadnie odstawać od reszty, a jednak mimowolnie wyróżniający się na tle z założenia kolorowej, a w efekcie jeszcze bardziej szarej masy, sztucznie udziwnionych, na siłę „wyrażających siebie” jednostek.

W takim świecie ludzie, zmęczeni zalewem sztucznej dziwaczności, zmagający z trywialnością życia, wydają się być spragnieni widoku kogoś, kto daje im możliwość napawania się swoim życiem, przeżycia swoistego katharsis, tylko poprzez proste śledzenie lotu, wznoszenia i upadku całego życia, ponieważ z prawdziwych indywidualności bije prawda i szczerość, brak pozy, brak usilnego zabiegania o uwagę publiczności. Stąd adoracja prawdziwie oryginalnych osobowości, z całą ich barwną biografią. Indywidua z natury, a nie z potrzeby zaznaczenia, że są kimś specjalnym.
W wielu wypadkach ich twórczość, pozbawiona elementu tak charyzmatycznego, intrygującego twórcy, byłaby oceniona jako mało interesująca i niewiele warta. Czy to złe? W moim odczuciu prawdziwa sztuka powinna powalać na kolana od pierwszego spojrzenia – jak Beksiński. Może nie trafiać w czyjś gust, ale nigdy nie pozostawia obojętnym, mając styczność z prawdziwym dziełem, mamy pewność, że dzieje się coś wielkiego. Jeśli do tego artysta posiada barwną osobowość, jest to oczywiście dodatkowy czynnik przyciągający uwagę, ale to nie może być czynnik zastępujący brak koncepcji, brak umiejętności i brak stylu.

Jak widać, ja również piszę, skazując własne słowa na wirtualną tułaczkę… felieton to czy internetowy brud, drogi czytający te słowa? Kto tak naprawdę może to ocenić? Wszyscy jedziemy na tym samym wózku.

D.

D.

Zwierzę twórcze udzielające się w różnych projektach jako Dancing Deadlips. Dwie największe miłości: muzyka i surrealizm. Studiowała etnologię i filozofię na UJ. Mieszka w Krakowie.

Strona internetowa: atolmoon.deviantart.com.

Partnerzy serwisu

  • Galeria 81 stopni