Sensacyjne odkrycia

Czasem wielkie odkrycie jest tuż obok muzealnika lub archeologa. Leży od iluś lat na półce w magazynie i czeka. Jest szereg przypadków, gdy wartościowe obiekty trafiły do publiczności, i na salę ekspozycyjną, w wyniku dość przypadkowych okoliczności.

Odkrycia takie biorą się z różnych powodów. Biorąc pod uwagę łączną powierzchnię magazynów samego tylko Luwru należy ze zrozumieniem przyjąć informacje jak ta. W 2016 roku odkryto, że jedno ze zwiniętych w rulon wielkoformatowych płócien, to praca Moneta. Przedstawia ona studium do słynnych Nenufarów. Pochodziło ze zbiorów japońskiego potentata przemysłowego Kojiro Matsukaty który kolekcjonował zachodnią sztukę, darząc twórczość Moneta szczególną estymą. Na wskutek kryzysu musiał odsprzedać część swojej kolekcji a późniejsza wojna światowa uniemożliwiła przetransportowanie pozostałej części do Japonii. Została ona przekazana przez rząd Francji dopiero w 1952 roku, ale nie wiadomo dlaczego ten obraz pozostał. Przez dziesięciolecia figurował na liście dzieł zaginionych.

Bywa tak, że odkrycia dokonuje się dopiero po latach, dzięki właściwej analizie. Tak jak w przypadku reliefów ze świątyni grobowej Totmesa I, znalezionych przez egiptolog Jadwigę Iwaszczuk z polskiej misji archeologicznej. Przeleżały prawie pół wieku w magazynie Egipskiej Służby Starożytności, uznane za dekoracje ze świątyni Hatszepsut. Polscy archeolodzy znaleźli je, szukając elementów architektury innej świątyni. Sama świątynia Totmesa była przez lata poszukiwana i, jak się okazuje, leżała w częściach niepoprawnie zidentyfikowana.

Water Lilies, Claude Monet, 1915

Water Lilies, Claude Monet, 1915

W przypadku ogromnych muzeów jak Luwr czy niewyobrażalnie wielkim terenie do eksploatacji jak w Egipcie, jest dość zrozumiałe, że artefakty można pomylić lub zawieruszyć. W wypadku mniejszych placówek takie znalezisko może stawiać w złym świetle pracowników, którzy nie wiedzą lub nie interesują się tym, co od kilkudziesięciu lat zalega im na półce. Stawia też pod znakiem zapytania ich kompetencje. Taka sytuacja miała miejsce w amerykańskim muzeum w stanie Indiana. Dokumentacja pracy Picassa została błędnie odczytana – nazwa techniki w jakiej została wykonana została odczytana jako nazwisko artysty. Należy tu dodać, że Picasso wykonał obraz w technice przypominającej witraż, składając postać tytułowej kobiety w czerwonym kapeluszu z kawałków szkła. Technika ta nazywana jest gemmaux i to właśnie słowo pracownicy odczytali jako nazwisko wykonawcy. Zastanawiające jest, że oryginalny podpis Picassa widnieje na samym dziele, łatwy do zidentyfikowania i skonfrontowania. Dlaczego tego nie zrobiono, tylko oparto się na błędnie odczytanej dokumentacji – nie wiadomo. Obraz odkryto, kiedy dom aukcyjny wysłał do muzeum pytanie o tę właśnie kobietę w czerwonym kapeluszu.

Z polskiego podwórka można wspomnieć o XVII-wiecznej (nie odlewanej a kutej !) armacie typu falkonet, która leżała w magazynie ponad 70 lat. Dokopał się do niej pasjonat historii Robert Bańkosz, dzięki relacji przedwojennego mieszkańca wsi przed kościołem której się ona znajdowała. Była to bowiem armata zbójecka, przechwycona i długi czas ukrywana przez zbuntowanych chłopów. Przez XIX wiek służyła do strzelania na wiwat z okazji świąt. Przekazana została do Muzeum Historycznego w Sanoku w latach trzydziestych XX wieku przez proboszcza wsi.

Seated Woman with Red Hat, Pablo Picasso

Seated Woman with Red Hat, Pablo Picasso

Powody przez które dochodzi do takich odkryć są złożone. U ich podstawy leży jeden z najbardziej zawodnych czynników jakim jest czynnik ludzki. Jest to wspomniana niekompetencja, nieuważność czy po prostu zapomnienie. Gdzieś pod naporem bieżących prac, długoterminowe zadania są przekładane, rozpływają i w końcu stają się niezamkniętą i zapomnianą sprawą. Brak dokładnego opisu obiektu oraz efektywnego sposobu wyszukiwania poszczególnych artefaktów jest niejedynym powodem zawieruszeń i zapomnień. Są też jednak rzeczy niezależne od pracownika, trudne do pokonania, zwłaszcza, gdy występują w nadmiarze – bieżące zadania jak opracowywanie oferty edukacyjnej, oprowadzenie po wystawach czy rożne imprezy kulturalne. Gdzieś tu się gubi systematyczne opracowywanie zbiorów, ale muzea powstały dla widza i to dla niego są w pierwszej kolejności, potem dla naukowca.

Lecz wbrew temu co powiedzieliiby złośliwi, że najciemniej jest pod latarnią, trafienie w czeluść magazynu muzealnego jest nieporównywalnie lepszym losem dla obiektu. To obecnie jedno z najlepszych zabezpieczeń, zapobiega zniszczeniu, kradzieży lub wywozowi poza granice kraju i zapewnia rudymentarną konserwację. Szkopuł w tym, że muzealnicy skupieni na bieżącej pracy, zwyczajnie się nie rozdwoją, podobnie jak w cudowny sposób nie pomnożą się środki na dofinansowanie ich instytucji.

Partnerzy serwisu

  • Galeria 81 stopni